
ZAMKNIĘTY POKÓJ – moja trauma
Chcę dzisiaj opisać jedną z moich największych traum. Przyszło dzisiaj do mnie znajome uczucie zniewolenia, buntu i bezsilności i zaprowadziło mnie prosto tam. Znam to miejsce, pracowałam z nim już wiele razy, ale czuję, że potrzebuję dopełnić ten proces poprzez opisanie tego tutaj.
To mój największy koszmar, trauma do której zawsze bardzo bałam się wracać, od której chciałam trzymać się jak najdalej. Kiedy tylko przychodził do mnie obraz tej małej dziewczynki leżącej w ciemnym pokoju na zgniłozielonym dywanie od razu łapał mnie wkurw stulecia. Natychmiast przychodził też strach przed silną falą emocji, jaka szła za tym wspomnieniem. Długo omijałam ten pokój bo bałam się, że mnie to zniszczy, rozwali na kawałki i się nie pozbieram. Wiedziałam też jednak, że będę musiała tam w końcu wejść, że nie mogę uciekać od tego w nieskończoność.
Kiedy miałam jakieś 9 lat, po rozwodzie moich rodziców wraz z mamą zamieszkałam u mojego dziadka. Był taki czas, kiedy dziadek obraził się na mamę i przestał się do nas odzywać na około dwa lata. Mieszkaliśmy wszyscy pod jednym dachem w grobowej atmosferze ciszy, pogardy i terroru. Ciężko nawet opisać to słowami, jak bardzo to przeżywałam jako małe dziecko, mój żołądek każdego dnia skręcał mi się w dziesięć, byłam roztrzęsiona, przerażona i załamana. Siedziałam ciągle zamknięta w swoim pokoju, który dzieliłam razem z mamą, niczym w więziennej celi. Umierałam w tym pokoju od środka. Każde wyjście z niego przyprawiało mnie o atak paniki, często stałam pod drzwiami nasłuchując czy mogę w spokoju przemknąć do kuchni lub łazienki, czy być może to nienajlepszy czas. Musiałam ciągle być cicho, posłuszna, nieprzeszkadzająca. Żyłam w ciągłym stresie, strachu, tłumionej złości. Mój dziecięcy duch został złamany. Wszystko co do tej pory znałam, zniknęło. Z wesołego, radosnego energicznego dziecka stałam się rośliną. Byłam ciągle zmęczona, przestałam dbać o siebie, zaczęłam mieć mnóstwo lęków, zaczęłam unikać ludzi, straciłam chęci do czegokolwiek, nic mnie nie cieszyło, siedziałam w tym potwornym pokoju i oglądałam cały dniami po cichu telewizję. Nie było nikogo. Byłam sama w tym chorym świecie. Nikogo nie obchodziłam. Moja mama była obok, ale żyła w jakiejś innej rzeczywistości, żyła jakimiś wyobrażeniami o mnie, nie dostrzegała żadnych problemów. Ojca nie było. Mój dziadek jedynie podsycał atmosferę lęku, żywił się tą chorą sytuacją, jak każdy narcysta, doprowadzając nas na skraj wytrzymania. W szkole nikt mnie nie lubił, byłam wyśmiewana, odrzucana, wyszydzana, wykorzystywana. Nie potrafiłam żyć. Każdy dzień był dla mnie wyzwaniem. Żyłam w patologii, w chorej dysfunkcji. Chciałam umrzeć, zniknąć. Wstydziłam się tego pokoju, wstydziłam się sytuacji w jakiej mieszkam, wstydziłam się siebie, swojej rodziny, swojego życia. Nienawidziłam siebie. Nienawidziłam tego domu. Nigdzie nie miałam chwili wytchnienia. Z piekła domowego szłam do piekła szkolnego i tak w kółko. Płakałam całymi dniami. Nie dawałam rady. Nie chciałam żyć, nie chciałam istnieć. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Nikt się nie przejmował. Siedziałam samotnie uwięziona w tym domu, w tym chorym pokoju, z uczuciami, których nie potrafiłam zrozumieć i w sobie pomieścić. Wylewałam morze łez, tarzałam się w nienawiści do siebie, wyłam z bólu.
Kiedy w pracy z wewnętrznym dzieckiem wróciłam tam po raz pierwszy, zobaczyłam ponownie małą siebie. Czułam jak z tego pokoju, z tych mebli, ścian, sufitu i podłogi wylewa się zło, krzywda, cierpienie i krzyk. Wszystko było tam ciemne, ciężkie, nieszczęśliwe, wrzeszczące, złe i okrutne. Cała ta energia wlewała się we mnie. Wszystko było wypełnione dramatem. I to wszystko zalewało mnie, topiło, wrzeszczało w mojej głowie, rozrywało mnie od środka. Tyle zła, tyle krzywdy, tyle bólu. Ten dom, ten pokój, był świadkiem wielu krzywd, nadużyć, przemocy. Dzisiaj wiem, że energia jest wszędzie, a energia tego miejsca była czarna jak smoła. Nie rozumiałam tego wtedy, ale czułam. Wyczuwałam energię tego miejsca, dramaty i koszmary jakie się tam rozgrywały przez lata. Nadużycia zamiecione pod dywan. Cała tragiczna historia mojego rodu. Przemilczane pokoleniowe traumy, ale też i moje własne.
Często wraca do mnie uczucie przymusu i zniewolenia, które płynie z tamtego okresu. Jak próbuje się wyłamać z tego schematu, wyswobodzić z oplatającego mnie bluszczu przeszłości. Otworzyć klatkę, w której siedzę. Uczucie, że cokolwiek nie zrobię, nie wydostanę się z tego, że jestem przegrana, że to koniec, że nie warto już nic robić. Widzę wtedy siebie jako małą dziewczynkę zamkniętą w tym ciemnym pokoju jak wali pięściami w łóżko i zanosi się płaczem. Nieszczęśliwa, samotna, bezsilna. Bojącą się wyjść do łazienki. Bojącą się być zbyt głośno.
Czuję jej ogromny ból, czuję jej gniew na wszystkich wokoło, na bliskich którzy zamiast jej chronić sami jej to piekło zgotowali. Czuję jej rozpacz, jej opór, jej frustrację bo ona nic nie może zrobić. Czuję jak całą tą wściekłość, z którą nie ma co zrobić obraca przeciwko sobie, w nienawiść do siebie, w złość na siebie. Ona wierzy, że to jej wina. Ona tylko chce, żeby to się skończyło, żeby ją stamtąd zabrać.
Widzę małą dziewczynkę, która już więcej nie może udźwignąć, która już nie chce żyć. Emocje, których nie da się pomieścić, ból którego nie da się znieść, od którego nie ma ulgi. Małe dziecko, które życie w męczarniach, w codziennym piekle, z którego nie ma wyjścia. Tarza się nienawiści, złości. Dziecko skrzywdzone, które izoluje się od świata. Porzucone, pozostawione same sobie. Dziecko, które dźwiga na swoich barkach ciężar, pod którym ugiął by się nie jeden dorosły.
Kiedy zaczęłam tam wracać, do tej małej dziewczynki to ona rzucała się na mnie z pięściami, była wściekła, że przychodzę dopiero teraz, że zostawiłam ją z tym wszystkim samą. Nie ufała mi. Nie ufała nikomu, ponieważ wszyscy ją zawiedli. Opuścili. Skrzywdzili. Niewinna, wyjątkowa i wrażliwa dziewczynka, której piękne serce zostało tak brutalnie zdeptane. Jej dziecięcy duch złamany.
To był najczarniejszy okres mojego życia. To był początek mojej depresji, która została ze mną na kolejne 10 lat mojego życia. Wtedy coś po prostu we mnie umarło, moje wewnętrzne dziecko zostało sponiewierane i zamknięte w ciemnej piwnicy. Przestałam być sobą. Stałam się kimś kogo nie potrafiłam rozpoznać. Stałam się obojętna, odcięta. Czułam pustkę i bezsens istnienia.
Często odczuwałam bunt, gniew i rozpacz oraz kompletna bezsilność. Mieszanka emocji pod wpływem, której miałam ochotę wydrapać sobie oczy z bólu. Nie potrafiłam zrozumieć tych emocji. Nie widziałam skąd one płyną.
Dzisiaj jednak wiem. Dzisiaj potrafię się tymi uczuciami zająć. Wiem, że to Kingunia we mnie tak cierpiała. Kingunia, która wciąż była uwięziona w tym nieszczęsnym pokoju. W mojej głowie ten dramat nigdy się nie skończył, a uczucia zostały zamrożone w moim ciele.
Podczas pracy z wewnętrznym dzieckiem przychodzę do tego pokoju i jestem z tą mała Kinią, trzymam ją za rękę kiedy ona zanosi się płaczem i wyje z bólu. Moje maleńkie ciało nie było w stanie wtedy tego znieść, ale dzisiaj jako dorosła jestem w stanie poradzić sobie tym bólem.
W swoim procesie robiłam już wiele rzeczy. Podpalałam ten pokój i patrzyłam jak płomienie niszczą to miejsce. Rozwalałam wszystko wokół kijem bejsbolowym. Zabierałam małą siebie stamtąd w piękne, bezpieczne miejsca. Wchodziłam tam jako dorosła ja i wygarniałam wszystkim całą moją złość i ból.
Przez całe lata nosiłam w sobie ten żal, wielki ogromny żal do wszystkich. Do mojej mamy do mojego taty, do dziadka. Do wszystkich bliskich którzy byli, ale udawali że wszystko jest dobrze. Do wszystkich którzy kazali zaciskać mi zęby i znosić to piekło. Do wszystkich, którzy próbowali ze mnie zrobić wariatkę, którzy wmawiali mi, że jestem przewrażliwiona. Do tych, którzy twierdzili, że jestem leniwa i rozpieszczona, że mam za dobrze. Do tych którzy mają czelność wbijać mnie w poczucie winy bo się nie odzywam do osób, które mnie krzywdziły przez lata. Do tych którzy, przeciągnęli mnie przez piekło, zafundowali traumy i problemy psychiczne na całą moją dorosłość, przez których spędziłam godziny na terapiach, warsztatach i lekach psychotropowych. Do tych którzy oburzają się, że nie interesuje mnie co u nich, podczas gdy sami ani razu nie zapytali jak sobie radzę!
Jestem na was wszystkich wkurwiona! I w końcu mogę to puścić.
Jestem wkurzona na osoby, które po latach odzywają się jak gdyby nigdy nic, oczekując ode nie jakichś rzeczy, proszą o jakieś przysługi. Ludzie, którzy spodziewają się, że będę udawała, że wszystko gra, tak jak oni udają. NIE. NIE GRA. NIE BĘDĘ NIC UDAWAĆ. KONIEC.
Nie będę też milczeć. Nie będę gryźć się w język i zaciskać ust. Nie będę tłumaczyć, wybielać, usprawiedliwiać bo ktoś jest stary, albo ktoś sam miał ciężko. To nie jest żadne usprawiedliwienie! Nie ma usprawiedliwienia na krzywdę. Są ludzie w moim życiu, którzy ranili, ale wzięli za to odpowiedzialność. Ludzie którzy przyznali, że popełnili błędy, przeprosili, ludzie którzy się zmieniają. TAK. MOŻNA. Na tym polega dorosłość i dojrzałość. Nie ma już w moim życiu miejsca dla osób, które całe życie robią z siebie ofiarę, nie szanują nikogo i niczego, ale wymagają szacunku dla siebie. NIE. JUŻ NIE.
Nie będę ukrywać prawdy bo jest dla kogoś niewygodna. Nie będę przekonywać samej siebie, że nie mam prawa czuć tak jak czuje bo inni wiedzą lepiej co się zdarzyło. Przestaję już w siebie wątpić. Przestaje wątpić w swoje odczucia. Przestaję się zastanawiać czy może rzeczywiście sobie tego nie wymyśliłam. NIE. NIE WYMYŚLIŁAM. Ja wiem jak było. Ja wiem co czułam. Ja znam prawdę.
Inni mogę wypierać – proszę bardzo. Mogą usprawiedliwiać, zamazywać rzeczywistość. Proszę, to ich wybór i wolna wola. Mogą udawać, manipulować, prowadzić dalej swoje gierki i rozgrywki. Kreować życie na pokaz. Każdy ma swój wybór. Mogą oburzać się kiedy ktoś mówi głośno prawdę. Trudno. Prawda to prawda. Choćby nie wiem jak niewygodna.
Ja już z tym skończyłam z tym ukrywaniem, ze strachem, ze wstydem. To nie ja powinnam była się wstydzić całe lata.
Nie dam już sobie odebrać prawa do opowiadania mojej historii. Do odczuwania bólu, kiedy ktoś mnie krzywdzi. Nie. Już wystarczy. Teraz ja staje na przodzie, na czele mojego życia. Teraz ja się sobą zajmę. Ja staję po swojej stronie. Ja jestem tutaj po to, żeby dbać o siebie najlepiej jak potrafię. To moja odpowiedzialność. Nikt mnie nie musi uszczęśliwiać. Nikt mi nie musi zapełniać moich deficytów. JA jestem tutaj po to, żeby dbać o siebie i swoje potrzeby najlepiej jak potrafię. Ja mogę to dla siebie zrobić. Teraz już tak. Kiedyś nie mogłam, kiedyś nie wiedziałam. Dzisiaj mogę, dzisiaj wiem. I każdy ma możliwość się zmienić. Nie każdy to zrobi. Trudno. To już nie moja sprawa.
Ja jestem na swojej ścieżce życia i to ja wybieram z kim chcę się na niej spotykać, a z kim nie.
Dzisiaj ten zamknięty pokój to dla mnie symbol odrodzenia. Spalam swoje traumy płomieniem uzdrowienia. Odradzam się jak feniks z popiołów. Odzyskałam prawo do gniewu. Uznałam swoje krzywdy. Odzyskałam siebie.
Świetliste aury otaczające dziewczynkę i kobietę to świadomość. Świadomości nic nie zagraża. Świadomość jest nietykalna.
Dziękuję za ten post. Pozwala wierzyć, że można zacząć czuć te emocje, które gdzieś są, choć głęboko ukryte, schowane, stlamszone. I że ich ujawnienie może dać siłę i moc i pomoc odnaleźć prawdziwą siebie. Dziękuję za nową nadzieję 😊